Strona:Poezye Katulla.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Jeśli rodzic dał takie przykazanie srogi,
»I tak mię jeszcze mogłeś wprowadzić w swe progi:
»Jabym ci niewolnicą wesoło służyła
»I twoje białe nogi w kąpielibym myła
»I łoże zaścielała purpurą kobierca.
»Lecz ja się skarżę wiatrom, co nie mają serca,
»Ani ust, ani uszu; więc próżno narzekam:
»Odpowiedzi się żadnej — żadnej nie doczekam.
»Jego już przestrzeń dzieli odemnie daleka;
»Na pustym brzegu nigdzie ni śladu człowieka.
»O, zbyt srogo się obszedł ze mną los okrutny;
»Zajrzał mi nawet uszu dla mej skargi smutnej!
»Wszechmogący Jowiszu! bodaj była w biegu
»Łódź cekropska naszego nie dotknęła brzegu!
»Bodaj smutny ładunek wioząc bratu w dani,
»Zdradny flis nie zawinął do naszej przystani;
»Bodaj był nigdy zbrodniarz pod dach nasz nie wstąpił,
»Co by ukryć myśl straszną, pięknych słów nie skąpił!
»Bo gdzież pójdę, nieszczęsna, gdzie zwrócę swe kroki?
»Może w góry Idejskie![1] — Lecz odmęt głęboki
»I spienione mnie od nich oddzielają fale.
»Do rodzica powrócę? — Uciekłam zuchwale
»Z kochankiem, rodzonego brata krwią zbryzganym.
»Lecz może się pocieszę z małżonkiem kochanym?
»Zmyka, gnie gibkie wiosła i mało nie kruszy!
»Kędy spojrzę, brzeg pusty; nigdzie żywej duszy,
»Wyjścia niema, bo wszędzie mokra przepaść zieje,
»Niema ucieczki, trzeba pożegnać nadzieję;

  1. w góry Idejskie — góry Ida na Krecie.