Strona:Poezye Józefa Bohdana Zaleskiego.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzbity skowronek nad wonne smugi,
Bojaźń i smutek wyléwa w głosie;
Łańcuch żórawi ciągnie się długi,
Różnie ztąd wróżą o wojny losie.

Słońce się coraz wznosi wspanialéj
Lecz nic nie widać, cicho w uboczy,
Zakrzyknął hetman „ruszymy daléj!
„Natężać dobrze i słuch i oczy!“

Biegną — w tém oto krzyżowe ślaki
Na północ, zachód, z wschodu, południa,
Gdzież są Tatarzy? tór obrać jaki?
(Gdy się tą myślą hetman zatrudnia).

Błysły z chorągwi srébrne dwurożce
Mignęli z trawy, jak lis z kryjówki,
Lotem sokoła tuż Zaporożce,
Pierwszy ich dognał Marcz z Demontówki.

Starły się w pędzie obu wojsk szyki,
Jak wicher z wichrem, jak z chmurą chmura,
Biją pod nieba grzmotne okrzyki,
Tam allah! allah! tu hura! hura!

Lata blask w stepie słońca ze stalą,
Tu i tam świszczą kul, strzał, pociski,
Wraz prężą łuki, wraz z rusznic palą,
Kłębi dym, w dymie i huk i błyski.