Strona:Poezye Józefa Bohdana Zaleskiego.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prędkom wniknął w głąb ustroni.
Ustroń, ustroń smutku właśnie!
Coraz, coraz światło gaśnie,
Coraz z liściem wiatr pogoni.

Dziko, głucho. Przez skał złomy,
Wiotki powój i paprocie,
W powikłanym, dziwnym splocie,
Rozwieszają pas ruchomy.

Przed jaskinią mgła się kłębi,
Gęsto listny dąb u wniścia,
Lecz przez chmurę mgły, przez liścia,
Wzrokiem wciskam się do głębi...

Z ukorzoném wchodzę czołem.
Zdrój zaśpiewał z boku cienko,
Coś błysnęło jak okienko,
Tam ukląkłem, i zacząłem.

I com tylko miał, co wiedział,
O Zoryny sercu, głowie,
W złotopłynnéj, tkliwéj mowie,
Wszystkom, wszystkom wypowiedział.

Wstałem... I jak po paciérzu,
Gdy się brzemie grzechów zmniejszy,
Człek się czuje żywszy, lżéjszy,
Z całym światem jest w przymierzu: