Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obraz, nie wiedzieć czyjem pożegnaniem
Napiętnowany, zwłaszcza, że tuż kwiaty
I list rzucony najniedbalej leżał;
Jakby tam przeszedł jeden z onych smutków,
Co od nikogo z ludzi nie należał —
Ani należał komu — owoc skutków! —

Po chwili, puste rzucając naczynie,
Ścisnęła ręką dłoń Arthemidora
I przechyliła k'niemu blade skronie,
Mówiąc coś, jakby osoba nie chora,
Lecz jak się dzieci bawią w swej pościeli —
Rękoma, włosy zgarniając na oczy
Z kwileniem płaczu, to, znowu weselej
Do rozpierzchniętych gadając warkoczy,
Jak gdy kto z żywem bawi się stworzeniem —
«Bądź zdrów!» wołając i znowu «bądź zdrowa.»
Liry mi z sobą nie unieś, bo jęknie —
Podsłyszą szpiegi, co się w lirze chowa,
Rozbiją na krzyż, że każda z strun pęknie,
Spadkami pękań tych wyrzekłszy słowa
Wszystkiego — co jest na świecie coś warte —
A ludzie patrzeć będą, jak ta mowa
Odleci w lazur, pierś mając rozdartą.
I jeszcze o drachm założą się parę,
Czy też do Grecyi szczątki jej dolecą? —
— — — — — — — — — — — — — — —
Oh! tak jest — mówię ci — kolosy stare
Z gajów swych cicho wyzierając, lecą —
Orfeusz, Homer! — Patrz —»

I wskazywała
Palcem w zasłony cienie purpurowe —
«Sokrat, z motylem czy liściem na czole —
Pokazuje mi coś[1] — amforka mała —

  1. Kiedy Sokrates wypić miał truciznę, pocieszany był we śnie przez postać cytującą mu wiersz Homera; widzenie więc to Zofii na tem jest osnute.