Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To — już podworzec; dalej — zwykłym wzorem —
Domostwo, tylko, że zawsze otworem.
— — — — — — — — — — — — — —

Barchob był może gdzie w drogi połowie,
A Egipcjanka w domu swojej pani;
Kiedy Mistrz Jazon Zofii badał zdrowie,
Czy horoskopy składał jej lub dla niej,
Arthemidora zostawiwszy w sali
Niższej, gdzie mnogich rękopismów wstęgi
Leżały w wazach i kompasów kręgi
Ryte, i zodjak, i bogowie stali.
Fontanna w środku nizka, z brązu lana,
Z gipsu popiersie nad nią Adriana.

Drzwi do tej sali, będąc otworzone,
Przysionku wnętrze odsłaniały oku;
Drzwi od przysionka niemniej inną stronę
Podwórza w ramy swe, nakształt obłoku
Obejmowały — a światło, złamane
Po dwa kroć, biło prosto na fontannę.

Tam Arthemidor siedząc, nie wesoło
Poglądał, jako osoba znudzona,
Na ogół rzeczy leżących w około
I słuchał wody kroplistego grona,
Rozperlanego wciąż w brązową wannę,
Przez łkania swoje i łzy nieustanne.

Czy Mag na górze z Zofią był podobnie
Jak ten z fontanny szmerem zatrudniony?
Nie wiem. Czy pani mówiąca ozdobnie
O drobnych rzeczach, z nieznanej mu strony,
O drobnych czuciach, niezmiernie żałobnie,
O głównych prawdach często, lecz z ich strony
Kolorowanej przez tychże opony —
Czy pani przytem dziwnie ujmująca