Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tam i sam raczej błądząc, jako w porze,
W której cel ruchu odda się ruchowi,
A myśl i mowę że pięknie na dworze — —
Usposobienie to, każdego ima,
Kto w rytm idących, tak wszedłszy, takt trzyma.
Tak więc wiódł Barchob z Epiru młodziana,
Gdy nagle spotkał kobietę podżyłą,
Służebnę — ile z tego jak odziana
I z kosza w ręku wnosić można było,
A Egipcjankę — co wraz poznać z cery
I z ust, lecz pierwej z ruchów bez maniery,
Uspokojonych abnegacją pewną,
Dziwną — że wziąwszy się, by kosz postawić
Lub wznieść, mniemałbyś iż ma błogosławić
I że udając sługę — jest królewną.
Tę piękność wszakże co z przetartej szaty
Wyzierać zwykła, mijał Rzym bogaty;
A retor, fałszerz daru i uczucia,
Krył ją w misternie kwiecione zepsucia —
I ledwo dostrzegł jaki Grek — atoli
Grek, gdy postradał Grecję, więc co boli,
Nie mając ziemi, zna że gdy brak kraju,
Ojczyzna dwakroć większa, sięga raju! —
Rzym w Estetyce był już, jak za wiele
Wieków Gallowie w błotach swych być mają,
Albo Anglowie — gdy przypuszczę śmiele,
Że ci naprzykład, świata ster trzymają.
I tworzą sobie Rzymy jakie nowe,
I smak i piękność wedle siebie głoszą,
Nie dramatyczną — lecz bóstwo jałowe,
W którym nie chodzą żywi — które noszą
Jak fasces, słowem coś, co jest niezdrowe. —

O Barbarzyńcach tych młodzian tak marzył,
Gdy Barchob mówił z niewiastą znajomą,
Aż nagle patrząc w kosz, jak kwiat się zwarzył
Owiany szronem, i tak nieruchomo