Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

By nową kupić lampę — grosza nie ma!
Tandem, cóż mówić chciałem — ten jest Gwido
Ogrodnik, który coś składał do kosza,
Przed drzwiami domu stojąc — gdy ci sami
Dwaj drudzy, ucznie jego, właśnie idą,
Idą, i mówią sobie coś czasami. —
Tu ja, że widzę drzwi nieozdobione
I ciemność: lampy, że niezapalone —
Nuż wołać, dalej przestrzegać, zaklinać —
I jak brzmi słowo czytane wybornie,
Stało się — bowiem nie chcę już wspominać —
Przed Bóztwem raczej padając pokornie. —

To rzekł, i upadł, a za nim i owi
Co mu świadczyli, świadkowie świadkowi. —

Upadek taki Kapłan Jowiszowy
Widząc, garść myrry w kadzielnicę rzucił;
Toż czynił Pretor — i inny i owy,
A każdy ściągał twarz jakby się smucił,
Lub głową wstrząsał, lub ręce zakładał,
Jakby się ludziom na migi spowiadał.
I szukał ruchem co raz mniej kłamanym,
Aż znajdzie w sobie głos dość wiorogodny;
Bo głos mniej może niż giest być udanym,
I ztąd mniej skory jest i mniej wygodny,
I musi w kłamstwo pierw zagaić ruchem
Drugich; aż tego się nazbiera wiele —
Wtedy zaś zwie się już ogółu duchem,
Wyrazem myśli w tym zbiorowem ciele.
I już się nie zwie kłamstwem — lecz organem,
Albo koniecznym ogniwem tradycyi,
Albo przyjętym trybem nieskłamanym,
Regulaminem mody lub policyi —
W sposób iż człowiek kłamiący, tam będzie
Przez porównanie białym, jak łabędzie:
Dla tego właśnie, iż możność zachował
Zbłądzić — i oną wszech-prawość zepsował.