Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Prócz osób głównych nikt z tych co tam biegli
Przy towarzyszu drogi się nie wstrzymał
Jedni się zdala zaledwo spostrzegli —
Drugi dojść nie mógł gdzie chciał, lecz się zżymał
Na wyrywany mu z rąk rąbek togi,
Którym się druha i rozmowy trzymał;
Inny szedł z tłumem, zdawszy się na bogi.

Syn Aleksandra poczuł tuż przy sobie
Kolumny ocios i wsparł ręce obie —
I blizko rdzeni będąc, słuchał sprawy. —

Barchob, Jazona uczeń, stał daleko;
Lecz rzucał okiem nie bez pewnej wprawy,
A okiem zimnem — tak rzemieślnik wieko
Trumny ogląda i dwie strony mierzy,
By trafnie oddać co której należy.
Tak czyni jeszcze i posłannik, który
Ma zdać rachunek z liczby i natury
I położenia rzeczy; ale przeto
Tyle jest wierny, ile oddalony
I wie co to jest? o ile? i gdzie to?
Lecz w tem nie będąc, jednej tylko strony
Nie zna: ta właśnie jest rzeczy zaletą!

Grammatyk nie sam stał, po jednej stronie
Kupca fig, z drugiej mając gladjatora —
I coraz zdawał się pokłaniać skronie
W prawo to w lewo — jak osoba chora,
Lub niemy, kiedy mówić chce o zgonie.
Pisarz te słowa jął czytać:

— «Zaiste
Ze świąt, jeżeli które uroczyste
W obliczu prawa, to Cezarskie święto;
Mąż co tu stoi tak jak go ujęto,
Jak świadczą starzy, znający go zblizka,
Nazwiskiem Quidam, że nie miał nazwiska,