Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I nie w te czucia, które dają noce
Dyalektyczne u mistrzów wymowy.

Tak zaś bolesnem poczuwając drgnieniem,
Nie byłbyś zdolnym rzec jasnemi słowy;
Lecz byłbyś zdolnym dotykać sumieniem.

Są bowiem drogi dwie wyrozumienia,
Przez wiedzę jasną lub skryte cierpienia:
Druga, na Zofii twarz rzucając światło,
A światło z sługi jej przyjścia wywarte,
Zmieniała pierwszą, to jest wiedzę na tło,
Na zapisaną lecz czytelną kartę.
Jakoż w ten sposób czytając osobę,
Mylić się można sto razy na dobę;
Raz wszakże zgadłszy, wie się więcej o niej,
Niż żebyś rok z nią przeżył na ustroni.

Po chwili Zofia przepatrzyła jeszcze
Pargaminowy zwój cały jak długi,
Z uwagą, z jaką baczne czynią sługi
O szatę pana, gdy padały deszcze.
I skryte w ścianie otwarłszy framugi,
W alabastrową złożyła go urnę,
To rzekłszy — «kiedyś wyleję jak strugi
Wszystkie te razem rapsody pochmurne,
Które do siebie mają że upadam,
I nie rozumiem się i nie posiadam.
Wszakże, mówiła tak draźliwa pani,
Jak ktoś z owoców ocknięcia wesoły:
«Nim się rozbudzi, właśnie świt go rani —
I gniewałby się na same anioły
Humór — z którego powstają tyrani!

Nie była wszakże Zofia złą kobietą,
Ani aniołem pisarz pamiętnika —
Lecz stało się to przez oną ukrytą,
Potęgę czasów, gdy w żyjących wnika