Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skreślony jemu gdy był jeszcze mały,
I śnił na progów własnych pochyłości.
I patrząc, gdzie się widnokrąg zasklepia,
Myślił że człowiek, skoro tam dobieży,
Rękoma swymi niebios się uczepia,
Wysysa nektar i jak Bachus leży? —
— — — — — — — — — — —
Trzebaż więc zawsze, by serce gorala
Po brukach miasta pierwej się wytarło
I łza człowiecza wędrowała z dala?
Tu, by samotniej niż w zaciszy marła,
Twardniejąc zwolna jak ziarno opala!
Złotnik, ażeby brał potem jej jądro
Ważył i w kolce osadzał i może
Dewizą jaką naznaczywszy mądrą;
Przypiął do ciżem, lub psu na obróżę —!

Nie! — tu jest czasów jakaś tajemnica.
Albo tu kłamie się już jak dla rymu,
Albo jednego tu nie ma szlachcica,
Co by jak Scipio, sam gadał do Rzymu;
— — — — — — — — — — — —
Nie! — — prawdy dziwnej blizkość czuję łonem! —
Ateny, przecież jak Rzym świetne były,
A jednak Scyta Zamojxiz z Solonem
Różnił się niby odmienne dwie siły. —
Mamże Epiru zostać Pygmalionem,
Czy rzymskie jeszcze oglądać mogiły
W ogromnych łunach? i mimo Zeusa
Padłe jak niegdyś Korynt za Mumiusa? —
Stój! —

W rymie zdradnej płynności jest siła:
Sybilla stara, co w sieniach mych dziadów
Siadała jadać, pomnę, że mówiła:
By strzedz się echa-słów i winogradów
Upajających nie tykać nad miarę. —