Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kto była Zofia? wiemy — lecz czem w Rzymie? —
Odpowiedź z zwykłych pozorów zawiła —
Bezmężna, sama w willi swojej żyła.
Nadawano jej Poetessy imię;
I tę językom ludzkim dawszy stronę
Osobistości swej, czuła się wolną. —
«Nie darmo piorun laurową koronę
Mija»[1] mawiała, gdy była swywolną.
Gdy osłupienia mijały ją owe
Częste, dla których uchodziła w stronę,
Lub jak niedawno na pargaminowe
Patrzyła zwitki — — — — — — —
— — — — — osłupienia, niby
Do wyczerpnięcia wnętrznego podobne:
Oczy jej wtedy szkliły się jak szyby!
Zdały się szukać czegoś palce drobne:
Czegoś jak gdyby strun liry zniknionej —
Czegoś, jak gdyby perełki zgubionej. —

Nareszcie wstała — za nią płaszcz szkarłatny
Powlókł się, jako ciężkiej fali struga.
Podięła zwitki w sposób tak udatny,
Jakby kto patrzył na nią, może sługa —
I rozwinąwszy, że były obfite,
Ciekawość wzrosła, co by zawierały? —
Lecz nie czytała — raczej jak są zwite
Baczyła, zwój ich roztoczywszy cały.
Podobną będąc w tej cichej robocie
Do jakiej dawnej Sybilli, gdy w grocie,
Poprzekreślanej słońca promieniami,
Jak w strunach złotej liry rozrzuconych
Duma — a duch jej trzepoce skrzydłami,
O wysokościach marząc niezgłębionych.
Wreszcie, początek znalazłszy rapsodu,
Czytała — — — — — — — — — — —
— — «Zofio!» — greckie były słowa —
Tu zatrzymała się «szkoda zachodu!»

  1. Przysłowie, a pierw zabobon Rzymian.