Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszakże on jeden z całej karawany
Marzył — gdy inni toczyli rozmowę,
Jak świat na nowo został popisany?
O ile prawo Carskie lub ludowe? —
Gdzie w wstępnym rynku albo w Trastubernæ
Osły i konie zanocować wierne? —

Jest coś wśród wielkich miast i na około,
Zwłaszcza pod wieczór, zwłaszcza dla pielgrzyma,
Co wypogadza lub zachmurza czoło,
Ziejąc nań niby westchnienie olbrzyma —
Jest coś w tym szmerze, co pierwszy dolata,
Skoro się miejskich bram rozemknie krata.
To coś — Epirczyk nasz poczuwał w chwili,
Kiedy się kupcy z celnikiem wadzili
O jucznych osłów porządek zmięszany —
O kilka assów na lampę u ściany.

Nareszcie w miasto weszła karawana,
Wielkiemi juki chmurna i leniwa,
Raz jeszcze widzieć dając twarz młodziana,
Gdzie się ulica okręcała krzywa.
A strażnik z włócznią stojący brązową
«Ktoś jest?» latyńską zapytywał mową.
«Syn Aleksandra z Epiru» — i dalej
Osły a konie szły — i znów pytali. —


II.

Minął rok całym dni i godzin tokiem —
Za Awentynem słońce czerwieniało.
Przez plac dwóch ludzi szło swobodnym krokiem
Zbliżonych k'sobie jak dwugłowne ciało.
Wieczór był cichy, cichością jedyną
Samemu tylko właściwą Rzymowi.
Ni wieś, ni miasto — tu cię woły miną,
A tam wykwintna biga zastanowi;