Strona:Poezye (Odyniec).djvu/637

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jaka dobroć w uśmiechu!
Jaka słodycz w spojrzeniu! —
Czyż on może bez grzechu
Tak chcieć szkodzić stworzeniu?

Co im zrobić mógł złego
Ten niewinny zajączek?
Czy że w polach którego
Grochu może zjadł strączek?. .

Ach! daj Boże, daj Boże!
By im uszedł ten zając! —
Lecz czyż jeździec nie może
Upaść z konia ścigając?. . .

Rola taka chropawa,
Daléj bagno i rowy! . . —
Co za głupia zabawa
U tych mężczyzn te łowy!

Powiém to mu dziś sama,
Jak przyjedzie z sąsiadem.
Wszak obiecał — i mama
Czeka obu z obiadem.

Ale nuż im wstyd będzie
Wracać z niczém na smyczy?
Nuż nie zechcą w zapędzie
Nowéj szukać zdobyczy? . . .