Strona:Poezye (Odyniec).djvu/599

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

Niebo nad nami pała gwiazdami,
W mrocznéj alei błądzimy sami,
Ja się nie boję, ona nie wstydzi,
Choć wiemy dobrze, że Bóg nas widzi.

A bo i czegóż lękać się mamy?
Jestże to wstydem, że się kochamy?
Jestże to grzechem, iżbyśmy chcieli
Być tu przez miłość, jak tam Anieli,
Coraz się wzajem stawać lepszymi,
Aż się tam złączym z sobą i z nimi?

I gdy Ją, widzę w bieli śród mroku,
Zda się, że Anioł–Stróż przy mym boku,
Co wszystkie moje troski powszednie,
Myśli, uczucia, uczynki we dnie,
Przyszedł obaczyć, koić, urządzić —
Biada! że tylko nic nie chce sądzić.

I ztąd mi kłopot — że potém muszę
Sam w sobie do dna przetrząsać duszę,
Co w niéj jest nie tak, lub czego nie ma,
Aby być takim, jak ona mniema.