Strona:Poezye (Odyniec).djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I w myśli téj jest dla mnie urok niepojęty,
Że i moja cegiełka do budowy świętéj
Wejdzie: — gdzie, widzę zda się, jak już wierna rzesza
Pobożnych kmiotków, zewsząd na dzwon jéj pośpiesza,
Aby z radością w sercu, i w szacie weselnéj,
Dziękczynieniem w jéj progach uczcić dzień Niedzielny,
I z dziecinną ufnością, w każdéj swéj potrzebie,
Modlić się jako dzieci do Ojca na Niebie:
By cały lud Swój wierny ochraniał i zbawił,
Obesłał go pokojem Swym, i błogosławił
Domom ich i rodzinom, ich trzodom i roli:
Chorych dźwignął z niemocy, ubogich z niedoli;
Wziął ojcowską opiekę nad sieroty płaczem,
Miłosierdzie nad więźniem, litość nad tułaczem;
Żeglarzy wiódł bezpiecznie przez burzliwe tonie;
Walczącym za ojczyznę stanął ku obronie;
Nie pogardzał prośbami ubogich ziemianów,
Za swych cnotliwych królów, panów, i kapłanów;
Grzeszników doprowadził do żalu za grzechy;
A wszystkim zesłał światło Łaski i pociechy,
By oderwani sercem od marnych trosk ziemi,
Duchem dążyli w Niebo za Anioły swemi.
I przeżywszy wiek w Pańskiéj bojaźni i skrusze,
Usnęli w Nim w pokoju; — i aby ich dusze,
I ojców ich, i braci, co poszli przed niemi,
Pogrzebionych czy w swojéj, czy na obcéj ziemi,
Obmyte w łzach pokuty i krwi zbawczéj zdroju,
Doprowadził do krain światła i pokoju,
I wszyscy, na dzień sądu ostatniego, w bieli
Niewinności dziecinnéj, przed Panem stanęli! —