Strona:Poezye (Odyniec).djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Nie bluźń, szalona! zkąd ci ta śmiałość:
„Sąd woli Bożej rozbierać?
„O cóż Go wini bezbożna żałość? —
„Człowiek się rodzi umierać.

„Jednaż ty dźwigasz sieroctwa brzemię,
„By w grzeszne wpadać rozpacze? —
„Patrz, co tu grobów okrywa ziemię,
„Nad każdym grobem ktoś płacze!

„Zaprawdę, żalu ni łez twych rzewnych
„Usta me ganić nie mogą;
„Lecz i ja miałem rodziców, krewnych,
„A teraz nie mam nikogo.

„Co mnie kochało, co ja kochałem,
„Wszystko grób połknął głęboki;
„Płakałem nad nim — lecz nie szemrałem
„Na święte Boga wyroki.

„On téż pokornéj ulżył żałobie,
„I gdy mię żal zbyt dociskał,
„On mi pokazał drogę ku Sobie,
„I w Nimem wszystko odzyskał!

„A gdy goryczą zatrute lata
„W dzikiéj pustyni zamknąłem;
„A gdy umarły powabom świata,
„W Nim nowe życie zacząłem: