Przejdź do zawartości

Strona:Poezye (Odyniec).djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szał, w masce rozumu, sum warząc trucizny,
Truł niemi kraj, domy, rodziny.

I naród serc bratnich rozpadł się na wrogów,
Języki przybrały ostrz mieczy;
Ten mędrzec — kto nowych przyniesie zkądś bogów,
Ten rycerz — kto Kościół kaleczy.

Lecz byli i wtedy Rycerze–Wyznawcy,
Lecz byli i Mędrcy–Prorocy,
Co w Duchu a Prawdzie krzyż nieśli w ślad Zbawcy.
W Nim tylko szukąjąc pomocy.

Bo jakażby ludzka potęga i siła.
Bo jakażby mądrość od ludzi,
Zdołała na Litwie zmódz wpływ Radziwiłła,
Lub wpływ Chodkiewicza na Żmudzi? —

Z nich hardość potęgi, z nich krnąbrność swawoli,
Z nich upór kacerstwo natężył;
Powstali nad Kościół, nad prawa, nad króli —
Bóg jednak — lecz przez co zwyciężył?



Po Wilnie, w Zapusty, ulice, gospody,
Brzmią gwarem, pieśniami, i śmiechem;
l pałac Hetmana, i dwór Wojewody
Kapeli rozlega się echem.

Lecz głośniéj nad panów, nad ludu wesele,
Brzmią klątwy i groźby kacerzy,
Na synów Lojoli, co właśnie w kościele
Chór wiodą nieszpornych pacierzy.