Strona:Poezye (Odyniec).djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Święty więc zaszedł drogę, i rzecze:
„Pan Jezus z tobą, młody człowiecze!
Co myślisz z temi ptaszęty robić?“ —
— „A cóż innego miałbym, jak pobić,
Lub przedać komu — jeśli je płacą?“ —

Nasz Święty nie miał kupić ich za co.
Westchnął więc w duchu, i znów przemówił:
„Powiédz mi, proszę, jakżeś je łowił?“ —
— „W sidła, na wabik. — Bo powiém Ojcu,
Że te tak niby zbiednione w kojcu,
Niechby je tylko popuścić trochę,
Wnetby znów były śmiałe i płoche,
Jak — jak już widać Bóg postanowił,
Aby je każdy kto chce, to łowił.“ —

Ale tu Święty zagadnął znowu:
„Jakiż jest sposób owego łowu?“ —
— „E! najłatwiejszy! Naprzód po trochu
Sypie się ziarna pszenicy, grochu.
Co lśni zdaleka, a tak migota
Jak białe perły, lub ziarnka złota.
Nad tem się wiesza sieć — lecz tak składnie,
By jéj nie dojrzeć piérwéj, aż spadnie.
Potém się zręcznie skrywszy na stronę,
Dość już jest umieć gruchać jak one.
To byle tylko poczekać nieco.
Jedna za drugą oślep wnet lecą.
A ja — jak która wpadnie już w sidła,
Zaraz jej wiążę nogi i skrzydła,
By u nóg moich czekała nowéj.