Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z gwiazd uplecioną w niebios lazurze,
A to nie gwazdy[1] jeno łzy duże,
Które spojrzenie wiecznéj dobroci,
Jak krople w słońcu wiszące złoci.
Te z czystej wody łez diamenty,
Świecą nad czołem panienki świętéj,
I przeto wiecznie twarz jéj łaskawa,
W ustawnych modłach smutną się zdawa.

U stóp jéj widać kościołów prochy,
Żelazne kraty, wilgotne lochy,
Gdzie księżyc czarne oświeca ściany,
Słomę przegniłą słupy i dzbany.
Starców na słomie z długiemi brody
Ręce i nogi zakute w kłody,
Jakieś pielgrzymy o bosych nogach,
Idą a idą po krwawych drogach,
Czekając świętych rozkazów z góry,
By raz pielgrzymskie złożyć kostury.

Całe królestwo choć pod jéj władzą
Jak już słyszałeś święci prowadzą,

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – gwiazdy.