Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoż tą razą z za drzew co kwitną,
Od gór odzianych we mgłę błękitną,
Z wyrazem co się opisać nie da,
W podartym płaszczu szła święta biada.

A tak król szczęsny — ot idzie — rzecze,
I srebrną na się zbroję nawlecze,
I z swą królową konno i dworno,
Jedzie przed ową postać pokorną.
A w bramach ludu jak nabił wszędy,
Gromada tylko czeka którędy.....
Dzieci z kwiatami w białych sukienkach,
Z wielkanocnemi palmami w rękach,
W powietrzu nuta brzmi nieustanna,
Temu co z Bogiem idzie: Hosanna!

Bardzo Królowi to nie do smaku,
Lecz nie okazał żadnego znaku,
Owszem ujrzawszy świętego w bramie,
Jednego z giermków uderzy w ramię,
I odda konia, sam pójdzie pieszo;
A dobrzy ludzie bardzo się cieszą.