Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz to żałosne psa nad zmarłym wycie,
Wzbudziło serca w nim gwałtowne bicie.

I duch to poznał jak się w sobie zmienia,
W całéj naturze człowiek przeznaczenia.

Cisza na morzu, wietrzyk nie powieje,
Nie wzruszy fali na gwieździstéj szybie,
Korsykę widać jakby Galateę,
Którą wśród konchy wiodą cugi rybie.
I kędy słyszał że w téj wschodniéj stronie,
Apollo Cezar jakiś niebios złoty,
Niepoliczone ma gwiazd swoich roty,
I w kryształowych stajniach srebrne konie.
I że gdy z nocą uciszą się fale,
Ujrzy go kiedyś na téj stroméj skale,
Zamyślonego o podróży wiecznéj,
Gdy płaszcz ze siebie odepnie słoneczny.

I wzrok zmarłego jak morska latarnia
Coraz w tę stronę, to znów świeci w ową,
I tak z kolei przestrzenie ogarnia,