Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NA DZISIEJSZĄ CHWILĘ.


Dość już łez tych dziecięcych, dość krwi próżno przelanej,
Dość nadziei, porywów rozpaczy!
Dość, tych marzeń szalonych, że od Boga wybrany
Naród z kajdan uwolnić Bóg raczy.
Czyż te lata niedoli, czyż wiek ciężkiej pokuty
Zmysły nasze do tyla zaćmiły,
Że nie pojmiem, iż naród z praw człowieka wyzuty,
Równie Bogu jak ludziom niemiły?

Gdy Izrael, mąż Boży, legł pod nieszczęść brzemieniem,
Nie oglądał się w niebo za cudem,
Lecz proch sypał na skronie, pierś umartwiał włosieniem,
I do trudów hartował się trudem —
I nam dzisiaj nie jęczyć, nie oddawać się Bogu,
Lecz tleć zemsty uczuciem tajonem —
Naród polski nie Jobem ma się zewlec z barłogu,
Ale powstać Dawidem, Samsonem. —
Więc łez łzami nie gonić, i sił we łzach nie trwonić,
I nie wić się w boleściach konania:
Lecz uderzyć o serca, i na naród wciąż dzwonić,
Do ciągłego go wzywać czuwania.
A gdy z dziejów strażnicy dzwon na jutrznię zajęknie,
Wstać jak jeden mąż, ramię z ramieniem:
Biada, komu przed czasem pierś z boleści rozpęknie,
Wolność tylko dla żywych zbawieniem! —

1871.