Przejdź do zawartości

Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

KARLIŃSKI.
Nie ma go, nie ma, nieszczęsna Doroto
DOROTA.
Gdzie mój Aniołek? porwany, porwany,
Ale ja pójdę, puśćcie mię na Boga!
(Chce biedz — Karliński ją wstrzymuje.)
Oni mi oddać moje oczko muszą.
Puśćcie mię panie, padnę do nóg wroga,
Może łzy moje ich serca poruszą?
KARLIŃSKA.
Doroto! jam ci najdroższy skarb w świecie,
Jak drugiej matce z ufnością oddała —
Taraz[1] cię pytam, gdzie jest moje dziecię —
Gdzie syn mój, słyszysz, gdzieś dziecko podziała?
Na toś je z mego uniosła objęcia,
Aby jak kamień zginęło w otchłani?
Ja teraz żądam mojego dziecięcia,
Oddaj mi syna —!
DOROTA.
O pani, o pani!
Jam go od chłodu strzegła i od spieki,
Do snu mu główkę tuliłam strudzoną.
On mię tak kochał, że często z opieki,
Z rąk twoich pani na moje biegł łono.
Teraz po łątki wydzierał się swoje,
Jam go puściła — o Boże, i na to
Bym za niem oczy wypłakała moje,
Nie utulona we łzach za mą stratą?
KARLIŃSKI.
Błogosławiony kto win nie pamięta,
Kto krzywdę bliźnim przebacza z ochotą.
Snać taka była niebios wola święta,
Nie wiń jej przeto!
KARLIŃSKA.
(wyciągając ręce) Pójdź do mnie Doroto!
(Ściska ją.)

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Teraz.