Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
pan tatarkoski, skrobiąc się w głowę.

Z razu milczeć chciałem —
Lecz kiedy kalkuluję, widzi mi się przecie,
Że trzeba Jaśnie Panu powiedzieć w sekrecie
O tem, czegom był świadkiem temu pół godziny. —
Idąc przed domem Jaśnie Wielmożnej Hrabiny,
Spotykam, z przeproszeniem, burgrabię Stefana. —
«Dzień dobry! Szczęść wam Boże! Jak zdrowie Wasana.»
Witamy się jak czynią znajomi zwyczajnie.
On mi radzi obejrzeć paniczowe stajnie —
Idziem — w głębi podwórza budynek paradny,
Jakom nigdy nie widział w życiu stajni żadnej —
Dach pod blachą — nad gankiem gzymsy, ceregiele.
Wewnątrz szyby w kolorach — wzdłuż filarów wiele:
Już chciałem się przeżegnać, myśląc żem w kościele!
Konie, choć bez ogonów lecz rosłe i śliczne,
Każden z nich ma nazwisko jakieś zagraniczne —
Jedna klacz, z przeproszeniem, zwie się Totumsupa,
Na niej dera jak gdyby ornat u Biskupa — —

pan bonawentura z niecierpliwością.

Te szczegóły i bzdury obchodzą mnie mało;
Gadajże wasan prędko — i cóż się tam stało?

pan tatarkoski.

Otóż gdy się tak bawię jakby na teatrze
I z otworzoną gębą na te dziwy patrzę —
Aż tu ni ztąd ni z owąd, wchodzi prosto drzwiami
Trzech ludzi z kałamarzem i z fascykułami —
Liczą konie, spisują, zaglądają wszędzie.
Jam się usunął na bok, myśląc, co to będzie:
I robię burgrabiemu po cichu uwagę,
Że oni każdą szkapę będą brać na wagę,
Bom słyszał, z przeproszeniem, że to moda taka,
Iż ważą przed gonitwą każdego rumaka —
Lecz Stefan wstrząsnął głową i zalał się łzami
Mówiąc mi: «To komornik z swemi pisarkami!