Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

«Tradują nas!» — Wtem nadbiegł Pan hrabia Marceli.
I kiedy wszyscy razem coś gadać zaczęli,
Ja w nogi, nie żegnając nawet i Stefana,
I tę smutną wieść niosę do Jasnego Pana.

wojciech, uchylając drzwi.

Pani Hrabina.

pan bonawentura, do Tatarkoskiego.

Wracaj na targ panie bracie —
A jeśli się z tym niemcem z Kalisza spotkacie,
Nie marudź już z nim dłużej — kiedy chce niech kupi.

(Do siebie cicho.)

Widzę że się to wszystko na mym worku skrupi! —

(Tatarkoski odchodzi.)




SCENA IV.
PAN BONAWENTURA, PANI HRABINA.
pani hrabina, blada i drżąca.

Drogi papo! cios straszny — plaga niespodziana —
Nie śmiem wyznać — a muszę! Tak jestem zmięszana. —

pan bonawentura, przerywając jej.

Wiem o wszystkiem — i w mojej też mąci się głowie! —

(Po chwili namysłu.)

Jak kto zasiał, tak zbiera: powiada przysłowie —
Najbogatsza fortuna w przepaść leci snadno,
Gdy zbytek z nieporządkiem do domu się wkradną.
Gdzie długi, jak płaz szpetny, przez próg się przewleką,
Tam komornik już bliski — woźny niedaleko!
Na tobie samej cięży najgłówniejsza wina:
Pobłażałaś Wasani płochym sprawkom syna,
Teraz nadeszła kara zaślepienia twego.