Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
wojciech, wchodząc.

Pan Tatarkoski Jaśnie Panie!

pan bonawentura.

Niechaj wnijdzie.




SCENA III.
PAN BONAWENTURA I PAN TATARKOSKI.
pan tatarkoski.

Niech będzie pochwalony!

pan bonawentura.

I na wieków wieki!

pan tatarkoski.

Z tem słońcem Jaśnie Panie nie unikniem spieki. —
Teraz ledwie dziesiąta a już, z przeproszeniem,
Tak gorąco, że w mieście człek wzdycha za cieniem. —
Jaśnie Pan by zaniemógł, gdyby w te upały
Miał wraz ze mną przy wełnie siedzieć dzionek cały!
Zresztą, już dzisiaj rankiem przylazł niemiec stary,
Postąpił na cetnarze po cztery talary —
Widzę że nasz interes wkrótce da się zrobić. —
Jeszcze coś tam — a targu będziem mogli dobić —

pan bonawentura.

Na rozsądek Wasana spuszczam się zupełnie —
Nowy kłopot zabrania myśleć mi o wełnie.

pan tatarkoski.

Czy Jaśnie Pan już słyszał?

pan bonawentura, żywo.

O czem słyszeć miałem?
Cóż tam nowego? Gadaj! —