Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Że te wszystkie egzaltacje
Te marzenia — te widziadła —
Duchy — djabły — i anioły
I upiory — to są tylko
Plonem romantycznej szkoły,
Co się z Niemiec do nas wkradła
I przewraca mózg młodzieży.

policjant.

Chory drogę tu zawala —
Jeśli warjat — to należy
Nieść go prosto do szpitala
Bonifratrów —

tłum.

Patrzaj no go!
Burmistrzować ci się chciało?
Idźże sobie swoją drogą,
Jeśli chcesz się wymknąć cało.

(Lud wypycha policjanta.)
kobieta.

Gdy w zamkową patrzył wieżę,
Serce we mnie silnie biło —
Nie widziałam, ale wierzę
Że co mówił, prawdą było!

starzec (występując z tłumu).

I ja wierzę i nie szydzę,
Choć w tej chwili nic nie widzę —
Ale klnę się na włos biały,
Na Chrystusa, na zbawienie,
Że podobne już widzenie
Oczy moje oglądały;
Oglądały tu, w tem mieście,
Lat temu blisko czterdzieście!
Z późnym wiekiem pamięć znika —
Ale pomnę że to było
Dziesiątego Października,