I w swym przybytku Śmierć aż do nicości Wnet się na zbladłej zawstydziła twarzy, Gdy przy niej siła tak żywa zagości!... I dech wystąpił na wargi i żarzy Blask się żywota w niej i tak ją darzy Późną rozkoszą... I rzecze Uranja: «O nie zostawiaj mnie, jak noc bez straży Gwiazd płomienistych błysk gromu!» I słania
Śmierć się ku niej i płonnych całowań nie wzbrania.
XXVI.
«O zostań! przemów! nachyl swoje usta! Całuj, dopóki trwać całunek może! Ten mózg, co płonie, tę pierś, co jest pusta, Niechaj całunek, to słowo, w obrożę Przesmutnych wspomnień zakute, w swe łoże Odtąd zamieni! Niech myśli przeżyje, Jakby twą cząstką był, — o zgasłe zorze, Adonaisie!... Mnie kaźń czasu kryje,
Ach! czemuż się z tych więzów, jak ty nie wybiję?!...
XXVII.
Przecz się, bywało, o ty dziecię dobre, Z utartym szlakiem krok twój nie sprzymierza? Dłoń mając słabą, chociaż serce chrobre, Przecz obudziłoś ohydnego zwierza?