Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/252

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   244   —
    XXV.

    I w swym przybytku Śmierć aż do nicości
    Wnet się na zbladłej zawstydziła twarzy,
    Gdy przy niej siła tak żywa zagości!...
    I dech wystąpił na wargi i żarzy
    Blask się żywota w niej i tak ją darzy
    Późną rozkoszą... I rzecze Uranja:
    «O nie zostawiaj mnie, jak noc bez straży
    Gwiazd płomienistych błysk gromu!» I słania
    Śmierć się ku niej i płonnych całowań nie wzbrania.



    XXVI.

    «O zostań! przemów! nachyl swoje usta!
    Całuj, dopóki trwać całunek może!
    Ten mózg, co płonie, tę pierś, co jest pusta,
    Niechaj całunek, to słowo, w obrożę
    Przesmutnych wspomnień zakute, w swe łoże
    Odtąd zamieni! Niech myśli przeżyje,
    Jakby twą cząstką był, — o zgasłe zorze,
    Adonaisie!... Mnie kaźń czasu kryje,
    Ach! czemuż się z tych więzów, jak ty nie wybiję?!...



    XXVII.

    Przecz się, bywało, o ty dziecię dobre,
    Z utartym szlakiem krok twój nie sprzymierza?
    Dłoń mając słabą, chociaż serce chrobre,
    Przecz obudziłoś ohydnego zwierza?