Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/229

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Wiotkich gałęzi, wzmacniając ich węzły.
    Z ciemno-błękitnych jaśni dnia, z głębokich
    Blasków południa przędzie tkankę mroków
    Gęste liściwie, zmienną, jak czarowne
    Widma obłoków. Pod ich sklepieniami
    Ścielą się miękkie, pulchne mchów kobierce,
    Pełne traw wonnych, patrzące oczami
    Kwiatów przepięknych, acz nikłych. Z głębiny
    Mrocznych wąwozów, gdzie róże piżmowe
    Krzewią się wspólnie z krzewami jaśminu,
    Płyną zapachy, by, duszę wędrowca
    Oszołomiwszy, do błoższych go jeszcze
    Nęcić tajemnic. Tu zmierzch i milczenie
    Straż południową pełnią nad doliną,
    Dwie siostry bliźnie, mknące pośród cieni,
    Jak kształty mgławe, zaledwie widziane.
    A dalej ciemne, kryształowe źródło,
    Które odbija każdy liść i każdy
    Przezierający skrawek lazurowych
    Niebios. Obrazów w tem płynnem zwierciedle
    Nic tu nie zmąci, chyba migotliwa
    Gwiazda, błysnąwszy poprzez gąszcz zieleni
    Lub krasopióry ptak, drzemiący w srebrnych
    Blaskach księżyca, lub owad tęczowy,
    Co tutaj zawisł bez ruchu, nim z światłem
    Poznał się dziennem, nim oku południa
    Ukazał lśniste bogactwo swych skrzydeł.

    Tutaj to nadszedł poeta... I tutaj,
    W tej ciemnej głębi cichego źródliska
    Ujrzał wśród włosu odbitych kędziorów
    Swe zblakłe oczy — tak serce człowiecze,