Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/224

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Wędrowiec, wiedzion płomienną tęsknicą,
    Wskoczył do łodzi i, płaszcz swój na pustym
    Rozpiąwszy maszcie, samotne i ciche
    Zajął siedlisko i uczuł, jak czółno,
    Podobne chmurze, nawałnicą gnanej,
    Strzałą przecina wód spokojne smugi.

    Jak srebrne widmo, woniejących wiatrów
    Gnane powiewem, śród świecących, jasnych
    Płynie obłoków, tak po pian girlandach
    Sunie łódź jego śród pochmurnej fali.
    Dzika ją pędzi nawałnic potęga
    I po wydętych miota nią bałwanach
    Gniewnego morza, zoranego w białe
    Skiby i bruzdy. Głębina, orkanów
    Smagana biczem, wciąż wyżej a wyżej
    Grzbiet swój najeża, jak żmija, gdy w szpony
    Sęp ją pochwyci. Śród tych walk straszliwych,
    Gdy wał się łamie o wały, gdy burza
    Rwie się za burzą, gdy w wirów szalonych
    Ciemną się przepaść rzuca fala czarna,
    Poeta, wiosło ująwszy oburącz,
    W pogodnym siedział spokoju — snać głębin
    Wiodą go duchy ku światłu tych oczu,
    Które gorąco, gorąco ukochał.
    Zawitał wieczór; bryzg pian, co się w zmnienne
    Zlewa sklepienie nad jego samotną
    Drogą śród głębin morza, w barwy tęczy
    Stroją ostatnie, zachodnie promienie.
    A zaś od wschodu zwolna mrok się zbliża,
    Aby ciemniejszym wieńcem swych kędziorów
    Skroń dnia przysłonić pogodną i jego