Przejdź do zawartości

Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I znów się cichy księżyc wzniósł
Nad moje to pustkowie,
Przy nim zaledwie kilka gwiazd! —
Któż smutek mój wypowie!


W swem osamotnieniu i wytrwałości zwraca się z żalem ku błądzącemu księżycowi i gwiazdom, które, w coraz to większej zjawiając się liczbie, poruszają się naprzód; należy do nich błękit całych niebios, tu one mają swą przystań, swoją ojczyznę, swoje własne naturalne schroniskn, do którego wchodzą bez poprzedniego zawiadomienia, jak wielcy panowie, których się spodziewano, a których przybycie cichą sprawia radość.

Na fale księżyc blask swój siał,
Niby kwietniowe szrony,
Lecz gdzie okrętu leżał cień,
Tam na głębinie, w noc i dzień
Mienił się żar czerwony.


W ciemni okrętu miałem raz
Zjawisko morskich węży:
Śnieżny za niemi błyszczał ślad,
Lub w płatkach spadał blask, gdy gad
W górę swój grzbiet wypręży.


Przy świetle księżyca przygląda się wielkiemu spokojowi stworzeń bożych,

W ciemni okrętu jakże lśnił
Bogaty czar ich skóry!
Śród aksamitno-czarnych prąg
Błękit i zieleń, a zaś wkrąg —
Ich śladem — łysk purpury.


Szczęsne stworzenia! Gdzież ten człek,
Coby ich czar wyjawił!
Miłość trysnęła w łonie mem
I jam je błogosławił!
Bóg mi okazał litość swą
I jam je błogosławił...


ich piękności i ich szczęściu. Błogosławi im.