Tylu ich było, dzielny lud!
A dziś pomiędzy zmarłymi!
Żył-li bagiennych płazów rój,
Ach! i ja żyłem z nimi.
Z pogardą wyraża się o stworzeniach spokojnych.
Spojrzę na bezmiar zgniłych wód
I wzrok odwrócę od toni!
Spojrzę na zgniły pokład nasz,
A tutaj leżą oni!
I zazdrości im, że żyją, a ludzi tylu pomarło.
Spojrzę ku niebu — modłów chcę —,
Warga się ledwie rusza:
Szept jeno zdrożny wyszedł z niej,
Wyschła już moja dusza.
Zamknę powieki, lecz, jak puls,
Źrenice w nie uderzą:
Gniecie je niebios wielki grób,
Gniecie je morze, a u stóp —
U stóp mych trupy leżą.
Nie tknął ich rozkład, z martwych ciał
Pot lodowaty spływa,
We mnie wlepiony wszystkich wzrok,
Źrenica jakby żywa.
Atoli przekleństwo żyje dla niego w oczach tych pomarłych ludzi.
Klątwa sieroty może nas
W piekielne strącić ciemnie:
Ale przekleństwo trupich ócz
Straszniej się wpiło we mnie!
Dni, nocy siedm patrzałem w nie
I marłem nadaremnie!