Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 1.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szczęśliwy, kto nie porzuca swej ziemi i trzyma się jej mocno, kogo lekkość ani głupstwo od niej nie odrywa; kto się jej trzyma, kocha i stroi ją jako matkę, która żywi, jako grób, w którym złożone są kości ojców, jako poświęconą przez Boga, krwią tylu bitew, polaną łzami tylu boleści. Słaby, kto ją porzuca dla spekulacyi lub interesu, nikczemny, kto ją sprzedaje obcym. Pracować powinniśmy na groby w swojej ziemi, a jeżeli taż praca będzie przyczyną wygnania, wtedy tylko można usprawiedliwić ofiarę zrobioną.
Człowiek przerzucony w inne powietrze, na chleb obcej skiby, obyczaj innej formy, nigdy nie może być również dobrym i korzystnym, jak w swoim kraju; wpada w ostateczności, psuje się powoli, więdnieje w duszy, marnieje w bólu, aż zupełnie zmarnieje. W powietrzu, w chlebie jest coś, co wykształca dzieci jednej ziemi według jednej formy i ducha i robi podobnymi sobie; przeniesiony w obczyznę, zanim się zaklimatyzuje, powoli traci cechy rodowe i podobieństwo do braci, staje się obcym dla swojej ojczyzny, lub nie przyjąwszy się w cudzem powietrzu i ziemi, pada jak pruchniejące drzewo. Ci, którzy w obczyznie nie tracą cech rodowych i podobieństwa bratniego, są obdarzeni szczególniejszą łaską Bożą!
Idziemy ulicami Biały — na prawo, za wałami stoi stary zamek, dalej na lewo kościół wyczerniony, budynek z napisem «szkoła powiatowa», jeszcze dwa kościoły, rynek czysty, kamienice wybielone i wymalowane, jednem słowem miłe i porządne miasto.
Postawili nas w szeregu przed odwachem w rynku; po długiej pauzie oficer przejrzawszy moje papiery, kazał mnie zaprowadzić na odwach. Izdebka mała, ciasna, od podwórza, ale jestem w niej sam, nikt mi nie naprzykrza się i przed nikim nie mam potrzeby strzeżenia swoich podróżnych zasobów. Miałem wielką ochotę obejrzeć Białę, jej kościoły i zamek: zrobiłem propozycye przechadzki kozakowi, który był na warcie u moich drzwi; kozak za małą sumę zgodził się pójść nazajutrz o świcie, gdy oficerowie jeszcze spać będą, do miasta: dotrzymał słowa, przed wschodem słońca zaprowadził mnie do zamku.