Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku granicy Persyi, dwa wrogie plemiona schodzą się na wspólnem terytoryum. Wioski armeńskie wrzynają się w posiadłości Kurdów; osady kurdzkie otoczone są przez posiadłości armeńskie. Kurd, w którego żyłach płynie wojownicza krew dawnych Medów, nieposkromiony i nieustraszony, rządząc się prawem silniejszego, wyrugowuje Armeńczyka z ziemi wszędzie, gdzie mu się tylko to udaje. Gdy nie dopnie swego, pali mu chatę, uprowadza dobytek. To też na całym tym pogranicznym szlaku nędza Armeńczyków jest bezgraniczną. Niestety, tchórzostwo ich również jest bezgranicznem.
Armeńczycy, jakkolwiek liczni i tem samem silni, nie śmią się wprost bronić. Bejowie kurdzcy, fanatyczną strażą swych wojowników otoczeni, rządzą w górach, jak u siebie, nie bojąc się żadnych ziemskich ani niebieskich potęg. Kurd, obwieszony bronią od stóp do głów, z jataganem, z fuzyą, z pistoletami, na króla gór wygląda. Nędzny, wystraszony, bezbronny Armeńczyk sam już przerażoną swą postacią zachęca drapieżnika do grabieży.
Podobno Armeńczykom nie wolno obecnie nosić broni. Zakaz był niepotrzebny, gdyż brak odwagi czynił broń zbyteczną.
To też, podczas gdy mała sekta Nestoryanów osiadła nad jeziorem Wan, znakomicie radzi sobie z wojowniczym sąsiadem, a rządząc się nie ewangeliczną, lecz najsłuszniejszą w takich wypadkach zasadą: „oko za oko, ząb za ząb;” odpłaca Kurdom za każde spalenie wioski lub uprowadzenie bydła spaleniem dwóch wiosek i uprowadzeniem po-