Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tworność obejścia Persów z tak zwanego „towarzystwa.” Z wielką trudnością wysławia się po francusku, lecz pomaga nam do porozumienia się z nim Armeńczyk, pełniący w konsulacie jakieś nieokreślone funkcye, człowiek wszechstronnie uzdolniony i władający kilkoma europejskimi językami. Konsul nalega, ażebyśmy zamieszkali u niego, wolimy jednakże pozostać w hotelu, gdzie mamy większą swobodę ruchów.
Tegoż dnia, na obiedzie u niego, poznajemy kilku członków kolonij europejskich, należących wyłącznie do personelu konsulatów. W towarzystwie ich spędzamy dwa dni następne, szczęśliwi, że mówić możemy z ludźmi, którzy nas rozumieją. Od wyjazdu z Trebizondy ograniczać musieliśmy porozumiewanie się z bliźnimi do żądania juhurtu[1], chleba i herbaty. To też do późnej nocy ciągnie się codzień gawęda. Wszyscy zastanawiają się z osłupieniem, jak mogliśmy wybrać drogę na Małą Azyę w chwili, gdy wzajemne rozjątrzenie Kurdów i Armeńczyków doprowadza do zajść krwawych, gdy w górach rozszaleni Kurdowie rabują, napadają, mordują. Trudno — zapóźnoby się cofać.

Antagonizm religijny i narodowościowy dwóch ras nie od dziś się datuje, ale od lat kilku wybucha z całą potęgą wszędzie, gdzie się te rasy stykają. Armenia jest prowincyą północno-środkową, Kurdżystan południowo-środkową. Na całym wielkim pasie centralnym, zaczynając od armeńskiego miasta Siras, dążąc dalej przez Erzerum i Bajazyd

  1. Kwaśne mleko.