Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niących się tonami opalu; zdaje się, że z szalupy ręką dosięgnąć je można.
Przy akompaniamencie dzikich krzyków, towarzyszących na Wschodzie najlżejszej pracy, oblegają nas łódki i łódeczki, na pokład wdziera się mnóstwo obszarpańców, szwargocąc i ciągnąc za ubranie, by skłonić do wylądowania i zaopatrzenia się w ten znakomity tytoń.
Mieścina niewielka jest, lecz malowniczo u stóp gór rozpostarta. Nędzny bazar, sklecony z desek i gliny! Skacze się z kamienia na kamień przez kałuże błota, które przez dziwny a nie wytłomaczony dla mnie fenomen zalegają ulice miast wschodu w najznojniejsze dnie lata...
Osły i muły, silne i rosłe, lecz nad miarę objuczone, zwolna kroczą ku karawanserajowi, gdzie czeka je wypoczynek. Poganiacze kolą je z tylu zaostrzonym kijem, kiedy zwierzęta ustają w drodze.
Morze zaczyna się zlekka marszczyć i po powrocie na statek doznajemy smutnych skutków tego rozigrania się fal. Zamykam się w kajucie i cierpię męki...
Z opowiadania już tylko wiem, że wciąż jedziemy wzdłuż brzegów, coraz więcej górzystych Małej Azyi. Na horyzoncie widnieją prawdziwe szczyty! Jeszcze jeden przystanek przy Kiresun; morze zupełnie już rozkołysane, wśród burzy, ryku wichrów i wycia fal docieramy do Trebizondy.
Statek zatrzymuje się o tysiąc przynajmniej metrów od portu, do którego dostęp w najpiękniej-