Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

franków, z której to sumy więcej niż połowa zniknęła w kieszeni przedsiębiorcy. Sądzę, że wybaczą mu to ludzie najsurowszej cnoty, którzy dotarli tu po długiej podróży, pogruchotani torturą furgonu, kedżawe lub „tachtarawanu“[1]. W Kasbinie dzięki „królewskiemu gościńcowi,” tak zowią ten trakt pocztowy, można wsiąść do prawdziwego powozu i w niecałą dobę (18-20 g.) przebyć 150 kilometrów, dzielących go od Teheranu. „Czaparkhankh“[2] — stacye pocztowe rządowe — liczne są na tej przestrzeni; o konie na nich łatwo. Zaledwie, zatrzymawszy się, zdążymy wypić parę szklanek herbaty, a już ruszamy dalej.
Nasz powóz to jakaś odwieczna staroświecka kareta, wybita czerwonym aksamitem. Zdaje mi się, że jestem w królewskim pojeździe i tonę w błogości niezmiernej, tak zmieniają się wymagania ze zmianą szerokości geograficznej. Mrok już zapadł oddawna, gdy wyruszamy w drogę, gęsty śnieg świat przesłania, niewyraźnie majaczą wdali ciemne zarysy łańcucha Elbursu, u stóp którego rozkłada się Kasbin i wzdłuż którego jechać będziemy do samego Teheranu.

Kiedy brzask świtać zaczyna, widzę wioski i osady, tulące się u podnóża gór w wiankach topoli i jujubów. Pełno sadów owocowych, winnic, pól uprawnych; wiosną i latem musi być to uroczy

  1. Tachtarawan — lektyka, niesiona przez konie lub muły.
  2. Czapar — poczta, khaneh — dom.