Strona:Pod lipą.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem łuna bije w niebo.
Leśniczówka się pali.
Pan oficer posłał kozaków, aby młodą Laszkę jemu przywiedli, gdy jej nie zastali, podpalił i dom z zemsty.

— — — — — — — — — — —

Przed progiem chaty klęczy ona nad wpół zmarłą siostrą i prosi tych, co na jej wołanie wyszli:
— Wnieście ją do izby — pójdźcie do miasta po doktora, zlitujcie się!
Lecz boją się...
Kozacy mogą być opodal, mogą spotkać, poznać, iż doktora prowadzą, a za to i w Sybir poszlą i wieś całą spalą.
— Miejcie litość!... żebrze Jańczewska, obwiążcie mi chociaż ręce obcięte, omdlałą w izbie ukryjcie... poratujcie nas, wszak myśmy wam nie jeden raz pomoc nieśli, gdy był kto, chory, wszak nasi walczą, cierpią i giną za wolność i waszą...
Długo przed chatą wahali się, nim chorą ukryć się odważyli... a Jańczewska nadludzką mocą krzepiąca się, idzie sama po doktora — milę drogi.
Idzie nocą ciemną, omdlewa, pada, wstaje, a zamiast dłoni wyciąga przed sobą dwa zwoje skrwawionych szmat...

— — — — — — — — — — —

Lekarz wziął w opiekę nieszczęśliwe siostry. Zewaldową przewieziono do Ostrowa, stamtąd do Warszawy, gdzie jak podaje „Czas“ z r. 63 Nr. 56. cudem ta biedna kobieta do zdrowia wróciła.