Strona:Pod lipą.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A tu syn Murawiewa wieszatela sinieje z gniewu i oburzenia, a tu żandarmi gonią z strasznym rozkazem do Wiwent, a tu pułkownik Tinkow ręce załamuje i włosy rwie z rozpaczy.
Zbrodnia!... wina!... przestępstwo!...
Pułkownik Tinkow „za miękkość serca“ natychmiast wydalony, matkę i tych wszystkich, co pomagali nieść ciało dziecka rozstrzelanego, do więzienia; pod chłosty...
A dziecko?...
O! matko nieszczęsna, zakryj oczy na wieki mgłą ciemnoty, abyś nie ujrzała, co z ciałem twego dziecka robią sałdaty... O, matko Polko! zasłoń uszy głuchotą zupełną, abyś nie słyszała jak klną i szydzą ci, którzy z grobowca rodzinnego wywlekają dziecko twoje i ciągną sznurami po ziemi na to miejsce, na którem był rozstrzelany i tam go zakopują, depcąc w tańcu szatańskim jego pierś białą, dwunastoma kulami przebitą...
— Tak być ma! — woła syn Murawiewa, następca godny w czynach i zasadach — tak być ma!... pod stopą cara ciężko i niewygodnie dotąd będzie tym, którzy słuchać nie będą umieli woli i rozkazów jedynego wszechmożnego władcy...
— Tak być ma!... nawet trupa wywlekać będą z grobu cichego na to, ażeby pod stopą cara, leżąc w mogile przez sałdatów usypanej, czuł, jaka to władza silna nad nim stoi i jak gniecie ciężko opornych...
— Tak być ma!... ci wszyscy wraz z matką