Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A może na me drogi,
na ścieżki me włóczęgie,
z sinawej śniegów bieli,
zakutej w sopel srogi
przez mrozy, jak stal tęgie,
wyprószy się — — Anhelli? — —
I poprowadzi z sobą
nad ciche swe jezioro,
dokoła się smucące
jodłowych drzew żałobą;
i wskaże dłonią chorą
na pełne dwa miesiące:
na ów — co świeci w niebie,
i ten — którego fala,
co mgnienie, nurtem grzebie? — —
I ręką, co wyzwala,
do mego dotknie czoła...
I Duszę zeń wywoła
i rzuci na jezioro
zwierciadłem roztrzaskanem
po jaśni od miesiąca...
A fale ją zabiorą
i pluskiem, kołysanym
i rozpłakanym cudnie,
poniosą ją do słońca,
poniosą na południe. — —

Bo wiem: że nieraz sercem,
tęskniącem, jak żórawie,
i zadumanem smutnie,