Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wywczasem stóp odchodzę...
I nie wiem: czy tam idzie
mój duch... lub — raczej wraca
po swej odwiecznej drodze...

Bo kędy jeno krokiem
zamierzę we włóczędze, —
mój NARÓD serc swych serce
niósł wszędy pośród ździerce
i niemym był prorokiem,
wspaniałość narodową
niosącym w ludów nędzę, —
jak CHRYSTUS, lał dla świata
krew hojnie w świętej wojnie,
dla siebie zaś miał — Słowo.

Więc może z tajgi wstaną
i rzędem pójdą ku mnie,
brnąc w śniegu po kolano,
Powstańcy polscy owi,
co w ziemi zmarzłej do cna,
w nędzarskiej leżą trumnie
tak strasznie i tak dumnie,
że tego nie wysłowi
ni harfa, zgrzytem mocna,
ni lutnia, śpiewna dźwiękiem...
Powstaną... pójdą ku mnie
orszakiem chwiejnych cieni
i witać będą słowem,
co jest serdecznym jękiem...