Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy kmieć od lęku bladł
na widok jasnej zbroi,
spowitej w ciemny płaszcz...

I, wsłuchan w strzałów huk,
natęża pierś, jak łuk
i ducha śpiewem poi —
tym oto hymnem z paszcz,
zębatych startym gwintem:

„Raz jeszcze — jeszcze raz
(tak ryczą grzmoty dział)
„uderzmy szumem w las,
„potoczmy huk nasz w pole,
„jak gigantyczny wał — —
„Raz jeszcze — jeszcze raz!

„Zachwiejmy czarną ziemią,
„poruszmy próchno ciał,
„co w niej od wieków drzemią.
„Niech w ciemni swej zaświecą,
„obudzą się, słuch napną —
„niech w żywe ciało sklecą
„krew rdzawiejącą w glinie
„i kość, zbutwiałą w wapno, —
„niech zmartwychwstaną, ninie!
„By istnieć, aby żyć
„w tej chwili, w tej godzinie,
„co jeden raz w sto lat
„krwią dzieje świata złoci,