Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

...A błękit nad ich głową
bez chmurki jest, bez plamki...

Co chwila grzmią wystrzały
brutalnie i donośnie
i z tym jedynym dźwiękiem,
jakby się rozpękały
pnie w wysuszonej sośnie;
lub jakby w wielki upał
pień dębu rozeschnięty
napoły wzdłuż się łupał
z gwałtownym suchym trzaskiem.
I deszcz, wybuchem wszczęty,
za każdym strzałem smaga
po liściach drzew, jak piaskiem.

Ale się również wzmaga,
jakby przez sen słyszana,
daleka kanonada.
To od wczesnego rana
wróg ogniem odpowiada.
Wymacać chce z oddali
w bzach skryte stanowisko,
lecz trafia — raz za blisko —
lub wpobok — to znów dalej...
I tylko raz wraz w górze
pociski mkną... jak kruki
mające w piórach — burzę...
I, jak przeźroczy batyst,
powietrze drą na sztuki.