Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


ŚWIEGOT KUL.

 
Jesteśmy salwą kul.
Wytworne, małe, lśniące —
lecimy prosto w słońce,
jak srebrne pszczoły w ul.

Wystrzałów błysk i trzask — —
I lot nasz w niebo śmiga
i, lecąc w modry blask,
wzajemnie się prześciga!

Z półjękiem, półświegotem
jaskółczym lecim lotem
do celu — wdal — a wprost — —
pod nami mignie złotem
od ściernisk jasne pole,
i jakiś strumień w dole,
przez strumień jakiś most.
Muśnięte błędną kulą
gałązki z szczytu drzew,
wsłuchując się w nasz śpiew,
na mgnienie liście stulą.
A nim się ocknie liść,
już ugodzimy w cel,
cielesną szarpiąc biel,
strojąc ją w gruzeł z krwi,
jak w jarzębinną kiść.
Lub też, jak ślepy trzmiel,