Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z człowieka, co umierał,
ostatni piłam dech.
I trząsł mię i rozpierał
bezdźwięczny straszny śmiech!

Albowiem przez lat wiele,
przez sto lat, jak i dziś —
na poszarpanem ciele
rozjątrzę kły, jak ryś.

Na zębów ostrej perle
z krwi mając cienką nić,
oparta na swem berle,
wśród mogił będą śnić.

Aż w czyjąś pierś uderzy
znów ten ponocny śpiew
i wskrzesi wśród żołnierzy
wyniosły szał i gniew.

I, w mordzie zakochana,
kły wbiję w ludzki kark — —
I będzie każda rana
mieć kształt mych dzikich warg!

I szereg za szeregem,
niosący jasną broń,
matowym splami śniegiem
lecącą w bezład skroń.