Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a koła, które skrzydłem ćmy się kreślą,
są jednocześnie oczami człowieka,
— źrenicą moją — kreślone najwierniej;
bo-ć nas duch jeden na siebie nawleka:
i w ćmie, i we mnie ta sama tęsknota
koroną męki płomiennej się cierni:
we mnie — wspanialej, w niej — może mizerniej...
Lecz jakże wspólnie do światła się miota!
I jakże nas to obojga współboli,
gdy o szkło twarde jedwab skrzydeł pogniem....
Aż w jednym ogniu — współspłoniemy ogniem
i w Światłość wieczną duch skrą się wyzwoli — — —
 
6.
Do Słońca — cała istność nasza woła.
W twarz mu patrzymy mrużącą się twarzą,
jak słoneczniki, co, krążąc dokoła
własnej łodygi, na upale marzą.
Do Gwiazd wieczorem każda myśl wylata,
a dusza taje, jak śniegowy płatek,
i łąki godzin marzeniem oplata,
jak gwiezdną rzeszą bladych małgorzatek...

Do Światła tęskni to wszystko, co lepsze
jest — w zagmatwanym krzaku ludzkiej jaźni;
sercem, jak lampą, mrok nocy odeprze
i rusztowaniem pięknej wyobraźni
wydźwignie siebie ze swego mrowiska
w obłoki — w lazur — w przejasność słoneczną
i w gwiezdną zamieć... póki nie pozyska