Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ich gniazd, jak wiosła, w tę światłość największą,
ku której — jakby lecę... i nie lecę...
Lecz wiatr z tych wyżyn zdmuchnie mię, jak świecę,
i znów wśród kwiatów me barwy się piększą,
i znowu szukam pośród nich światełka:
motyl — dla świata, dla siebie zaś — mgiełka
złocisto-modra — — —

5.
Kto raz przewcielił się w stworzenie boże
swym nieśmiertelnym duchem, co jest wszędzie
jeden, — ten potem uczynić to może
zawsze. I wszystkiem — w najlichszej ćmie będzie.

Krąg światła z lampy upada na kartę
i dłoń różowi mi, kiedy to piszę.
Zaś ćmy zbłąkane, z barw jasnych odarte,
ciągłym trzepotem zakłócają ciszę,
o umbrę tłukąc zewsząd rozpaczliwie,
pełne tęsknoty, oskrzydlonej bolem.
I to, co w kształtach tych, uschłej pokrzywie
podobnych, miota się, — jest nie symbolem
dla mnie już nawet, lecz bytem mym własnym,
co — szary: rzuca się w tęcze otchłanne,
ciemny: ku światłom porywa się jasnym,
nocny: chce świecić, jak gwiazdy zaranne!

Przyzwyczajoną, okamgnienną myślą
w człowieczem ciele i — w drobnej ćmie jestem...
latam z wyraźnie jedwabnym szelestem,