Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


KOMARY I GWIAZDY.

Czyście widzieli w sierpniu zachód słońca?
Gdy cisza wielka, uspokajająca,
przepływa polem i przewiewa borem,
zanim skwar dzienny zletni się wieczorem.
I drzewa wokół są w takiej zadumie,
niby jesiennej, że się wprost nie umie
rozróżnić: lato li jest, czy już jesień...
A liście (których nie tknął jeszcze wrzesień
ust suchotniczych trawiącym szkarłatem)
czynią gałęzie czemś jakby skrzydlatem,
i drżą... a cisza sieje na nie makiem
i słońce lśniącym powleka je lakiem.
Niebo się w oczach cofa i wygłębia,
zaś pierś obłoków, srebrna i gołębia,
rozsnuwa siebie w muśliny, a potem
w pajęcze włókna, palące się złotem.
Gdzieś ptak zaśpiewa swój pacierz przede snem.
I wszystko milczy...

Wtedy o doczesnem
życiu zamyśli się ocknięte serce
i oczy spoczną nagle na iskierce
komara, skrzącej w skrzydełek otoczu
i mimowolnem podniesieniem oczu
ogarniesz cały ich słup, rozbrzęczony
akordem zgodnym, chociaż go półtony