Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


ASTRY.

Bzy już rozkwitły, barwne, aksamitne,
na gorzkich prętach, pośród gorzkich liści
i przez gęstwinę ich niebo błękitne
modrą koronką swą otchłań przejrzyści.

Porozkwitały jabłonie pachnące
i kwiat ich światłem słonecznem prześwieca,
jak położona na oczy pod słońce
różanopalca, drobna dłoń kobieca.

Porozkwitają niebawem jaśminy,
jak odsłonięte kuszącym uśmiechem
perłowe zęby zmysłowej dziewczyny,
co pachnie rosą, młodością i grzechem.

Lecz wśród rozkwitów tych duszą zabłądzę
w jesienny ranek, co po nich się wyśni,
gdy róże zamrą, jak cudowne żądze
i poczernieją krwiste usta wiśni.

I astry smętne swym oczom przypomnę,
jak w noc jesienną w gwiazdy patrzą cicho,
łodygą swoją na ziemi przytomne,
lecz równe gwiazdom gwiaździstą swą pychą.

I we fiolety wymarzonych kwiatów
zbłąkaną duszę, niby ćmę, zanurzę,
co syta ziemskich śniegów i szkarłatów,
bezwonne astry miłuje nad róże.