Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nierem a który ucywilizował się tyle, ile pawian w licznie odwiedzanym ogrodzie zoologicznym. Mnie opanowała słabość dla was.
Regina (podając mu rękę). Szczera życzliwość pańska rozrzewnia mnie; ale czy ona nie powiększa panu naszego niebezpieczeństwa?
Morton. Ono jest groźniejsze i bliższe, niż sądzą nawet ci, którzy go oczekują. Moja szczerość w ostrzeżeniu was musi się zatrzymać na tym punkcie, w którym dotknęłaby tajemnic mojego urzędu. Jeśli tedy robię wrażenie człowieka życzliwego, to zawierz mi pani, że nie przyjechałem tu z Madagaskaru dla lekkomyślnego nastraszenia was przywidzeniem. (Wsuwa się Wanika).


SCENA IV.
Ciż i Wanika.

Regina. Wanika! Ach, jakże zbiedzona, wynędzniała! Nieroztropne dziecko!... Nie słuchałaś mnie... Po co było narażać się daremnie na trudy! Naturalnie o Gali nic nie wiesz...
Wanika (słabym głosem). Oddział jego wybity do szczętu.
Regina. Przez kogo?
Wanika. Przez Tipu-Tipa.
Regina. Kto ci mówił?